Lucyna Stanisławska, lat 70, emerytka
Ja, Lucyna Stanisławska, z domu Wojciechowicz urodziłam się we wsi Mazanówka położonej w województwie lubelskim, w powiecie bialskim, gmina Tuczna. Byłam i jestem katoliczką, no więc należałam do parafii Trójcy Świętej w Huszczy w województwie lubelskim. Opowiem Wam historię z pewnego okresu mojego życia.Głównym tematem jest wyjazd w moje rodzinne strony z wnukami i siostrą w miesiącu sierpniu 2021 roku. Wracam też do wcześniejszego okresu mojego życia, żeby można było połączyć pewne fakty z teraźniejszym okresem.
Przez życie, które niemal w całości spędziłam na zachodzie Polski, towarzyszyły mi obrazy z dzieciństwa, ze wschodniej Polski, z domu rodzinnego, z którego tak wcześnie wyjechałam. Pamiętam, jak przed niedzielą niezbędne było, żeby dobrze wysprzątać w mieszkaniu, tak jak solidne mycie podłóg drewnianych, wszystko musiało być w idealnym porządku i wewnątrz mieszkania i na zewnątrz, czyli na podwórku. Dzieci i dorośli odświętnie ubrani, bo wyjście do kościoła na Mszę Świętą było bardzo ważne. Przez dziewięć lat w naszym domu odbywały się lekcje religii dla dzieci z naszej wioski, prowadzone przez księdza z parafii Huszcza . Po moim wyjeździe była też odprawiana Msza Święta, również w naszym domu, przez kolejne dziewięć lat. Na pasterkę chodziliśmy do Tucznej (miejscowość gminna) 7 km od Mazanówki (było bliżej, niż do kościoła parafialnego w Huszczy). Wyjście na Pasterkę było grupowe. Dorośli, dzieci starsze i młodzież z Mazanówki szli przez las o nazwie „Bór”. Nabożeństwa majowe odbywały się u sąsiadów w domu, w których moja rodzina też uczestniczyła. Ludzie byli bardzo uduchowieni.Sąsiedzi nawzajem sobie pomagali w pracach gospodarczych i odwiedzali się. Relacje międzyludzkie były dobre.
Dzieci miały swoją rolę w tej wspólnocie rodzinno-sąsiedzkiej. Starsze dzieci opiekowały się młodszymi dziećmi w rodzinie, niekiedy też w czasie żniw opiekowały się dziećmi sąsiadów. W ten sposób zarabiały pieniądze, pomagając rodzicom zdobyć gotówkę na wynagrodzenie dla robotnika zatrudnianego do żniw, albo do młocki zbóż. Pamiętam pokój, który był opróżniany zimą. Był tam ustawiony warsztat i Mama tkała płótna na ręczniki, prześcieradła, na worki do ziemniaków, zbóż i mąki z lnu. Tkała również chodniki z lnu i kolorowych szmatek. Sukienne narzuty na łóżka. Dzieci pomagały w tych pracach.W okresie letnim chodziłam z siostrą, dwoma braćmi i starszymi dziećmi sąsiadów i dorosłą sąsiadką Dominiką do lasu na jagody. Chłopcy w czasie zbierania jagód spoglądali na słońce, czy już jest południe, bo wtedy możemy siadać do jedzenia, to było bardzo ważne. Prowiant był zabrany z domu w koszach wiklinowych wyplatanych przez Tatę.Cały dzień zbieraliśmy, żeby pod wieczór Tato odwiózł jagody do skupu do sąsiedniej wioski. W ten sposób zarabialiśmy na wyposażenie do szkoły i jeszcze coś do ubrania. Po zakończeniu zbiorów jagód, rodzice zabrali nas na targ do Wisznic na zakupy. Kiedy miałam 12 lat marzyłam o sukience w grochy ze stylonu(takie miały moje zamożniejsze koleżanki). No i stało się, Mama kupiła materiał, ciocia Józia(siostra Mamy) uszyła piękne sukienki marzeń (w grochy różowe na białym tle) dla mnie i mojej siostry Zosi.
Jedzenie było proste, domowe. Suszone gruszki, jabłka, smażone borówki(z lasu zebrane), to słodycze tamtych czasów. Dodatkowo suszono też pestki z dyni, które dzieci chętnie jadły.
Także zabawa była prosta i niewiele nam było trzeba. Kiedyś było dużo ruchu w życiu dzieci. Latem bawiliśmy się piłką, w palanta, nićmi na rękach, w klasy. Zimą ślizgaliśmy się na sadzawce na łyżwach (właściwie każdy tylko na jednej) drewnianych z metalową wstawką zrobioną z metalowego wiadra i przywiązaną sznurkiem, na sankach własnoręcznie zrobionych, drążyliśmy w śniegu na polach tunele. Zimy były śnieżne i mroźne. Pamiętam, że jeden raz było obowiązkowe prześwietlenie mieszkańców wsi – zbiorowy wyjazd do Tucznej 7 km od Mazanówki, dzień zimowy, mroźny i zamieć śnieżna, saniami, w kożuchach i walonkach. Tego zimna trudno zapomnieć.
W Mazanówce mieszkałam wraz z rodzicami i rodzeństwem do 14 roku życia. Pochodziłam z wielodzietnej rodziny, będąc najstarszą żyjącą córką Marianny i Władysława. Byłam trzecim dzieckiem, moje starsze siostry Teresa w wieku 15 lat i Janina w wieku 5 lat zmarły.30 lipca 1965 roku, mając 14 lat,wyjechałam z siostrą mojego Taty Władysława Kazimierą i jej mężem Wacławem do Starego Kisielina. Mimo, że mieli też czworo swoich dzieci, zadeklarowali się, że zabiorą mnie do siebie jako opiekunowie i do czasu pełnoletności pomogą mi zdobyć minimum wykształcenia. Rodzice moi byli rolnikami i niezbyt zamożni, a ja do gospodarstwa podobno się nie nadawałam bo byłam za słaba, dlatego wyrazili zgodę na mój wyjazd. Z rodzicami pozostało jeszcze pięcioro mojego rodzeństwa: Zofia 12 lat, Stanisław 11 lat, Zbysław 9 lat(zmarł jako dorosły mężczyzna w wieku 52 lat), Jadwiga 7 lat oraz Władek 3 latka. Po moim wyjeździe, rok później, urodził się następny mój brat Krzysztof (zmarł w wieku 29 lat).
To była moja pierwsza podróż pociągiem PKP. Pamiętam jak jechaliśmy pociągiem z Białej Podlaski w woj. lubelskim, z przesiadką w Warszawie do Zielonej Góry i docelowo do Starego Kisielina. Tam mieszkała moja ciocia Kazia z mężem Wacławem. Dobrze się u nich czułam i traktowali mnie bardzo dobrze. Niestety, bardzo szybko się zorientowali, że ich też nie stać na utrzymanie kolejnego dziecka.Mimo, że pracowali zawodowo, byli niezbyt zamożni. Pojawił się pomysł, że wrócę do rodziców. Jednak nie wróciłam do rodziców, tylko do kolejnego domu, do cioci Agnieszki i jej męża Mścisława (Sławek). Było tobezdzietne małżeństwo z Nowego Kisielina. Byłam u nich traktowana jak córka, bardzo dobrze. Pomogli mi zdobyć wykształcenie ekonomiczne, dzięki któremu pracowałam całe życie aż do emerytury jako księgowa. Aktualnie, ani moi rodzice, ani ciocia Kazia z mężem Wacławem, ani ciocia Agnieszka z mężem Sławkiem niestety nie żyją. Wszyscy moi opiekunowie są pochowani na miejscowych cmentarzach w Nowym i Starym Kisielinie.
Przyjechałam ze wschodu na zachód Polski i mieszkam tu nadal, w województwie lubuskimi w Iłowej. Jestem emerytką, mam męża Władysława, syna Mirka i córkę Kasię orazwnuki Wiktorię lat 16 i Karola lat 15 (dzieci Mirka) iMyalat 7 (córka Kasi). Tato zmarł 21 lat temu, Mama 16 lat temu. Jest pochowana w Iłowej (taka była wola Mamy, która ostatnie trzy lata przed śmiercią mieszkała u nas w Iłowej ze względu na zdrowie). Na wschodzie mieszka moja rodzina: najmłodszybrat Władek z żoną Bożeną, synem Adamem i synową Wiolettą wnukami Marcelem i Pawełkiemoraz teściową Anną. Wszyscy mieszkają w jednym domu. Adam ma wykształcenie rolnicze i prowadzi gospodarstwo rolne wraz z żoną Wiolettą. Mój brat Władek pomaga Adamowi w gospodarstwie. Dom ich jest domem rodzinnym mojej bratowej Bożeny. Mieszkają we wsi Lipinki w odległości 5 km od mojej rodzinnej wsi Mazanówki.Siostra mojej Mamy – najmłodsza z rodzeństwa – Stanisława ma 87 lat i mieszka w Lachówce Małej. Jej mąż Leon nie żyje. Jest pochowany w Horbowie.Jej córka a moja kuzynkaAlicja z mężem Grzegorzem mieszkają w Zalutyniu. Natomiast kuzynka Wanda, córka brata mojej Mamy Stefana i jego żony Marii, którzy już nieżyją i są pochowani w Horbowie, mieszka w Lachówce Dużej. Cała rodzina, która jeszcze żyje i nie wyjechała ze wschodu, zamieszkuje w niedużej odległości od siebie, dzieli ich dystans maksymalnie 20 km w powiecie bialskim i województwie lubelskim.
Po 1965 roku odwiedzałam od czasu do czasu rodziców. Ostatni raz byłam w Mazanówce w 2006 roku, czyli rok po śmierci mojej Mamy,
Wobec powyższego, po latach mojej nieobecności w rodzinnych stronach, na zaproszenie bratanka Adama z żoną Wioletą i brata Władka z żoną Bożeną, zgodnie z obietnicą złożoną moim wnukom Wiktorii i Karolowi, wybrałam się z nimi w podróż. Wzięła w niej udział siostra Jadzia, która mieszka w Bielsku Białej.
Dziennik z podróży rozpoczętej 02.08.2021 r (powrót 06.08.21).
Wnuki po raz pierwszypoznają moje ścieżki. Ze mną, czyli ze swoją70-letnią babcią w roli przewodnika. Przeżycie niesamowite!
Dzień pierwszy 02.08.2021 r. Wstajemy o godzinie 2.30 lekkie śniadanie, bagaże gotowe i my też, Ja Lucyna, moi wnukowie Wiktoria i Karol. Władek (mój mąż i dziadek Wiktorii i Karola) odwozi nas autem do Węglińca na pociąg do Wrocławia. Odjazd godz. 4.08. Jesteśmy już w pociągu. Z Wrocławia jedziemy PKP IC do Lublina: odjazd 6.39, przyjazd 13.10. Podróż zaczyna się dobrze, jest dużo przestrzeni. Moja siostra Jadzia wyjeżdża z Katowic do Lublina, według wcześniejszej informacji internetowej przyjeżdżamy o tej samej godzinie do Lublina. To ciekawe, chwila zastanowienia. W czasie podróży jest kontakt telefoniczny między nami a Jadzią. Krótkie rozmowy dotyczące przebiegu podróży. W pewnym momencie Jadzia dzwoni do nas i pyta gdzie jesteśmy (Nasz pociąg miał chwilę postoju i złapał niewielkie opóźnienie). Jadzia jest w Kielcach i nas informuje, że jej pociąg oczekuje już dwie godziny na nasz pociąg, żeby dołączyć ich wagon nr 14 do naszego pociągu. My jesteśmy w wagonie nr 13. I tak też się dzieje, wagony zostają połączone. Jadzia przechodzi do naszego wagonu za pozwoleniem pani Konduktor. Radość niesamowita, że jesteśmy razem i wiadomo już, dlaczego mamy być o tej samej godzinie w Lublinie. Wniosek z tego, że od wielu lat nic się nie zmieniło w kwestii komunikacji PKP, odczepiania i doczepiania wagonów z pociągu do pociągu. Dojeżdżamy szczęśliwie do Lublina. Podróżujemy dalej. Z Lublina busem jedziemy do Wisznic i tam jesteśmy o 16.24. (W okresie mojego dzieciństwa, rodzice jeździli wozem w zaprzęgu konnym na targ do Wisznic w każdy poniedziałek.) W Wisznicach czeka na nas bratanek Adam. Jego autem dojeżdżamy do Lipinek, gdzie będziemy zakwaterowani przez czas naszego pobytu.
Cała rodzina wita nas bardzo serdecznie na podwórku przed domem. Ja po raz pierwszy na żywo poznaję żonę Adama Wiolettę i ich dzieci Marcela i Pawełka. Wiktoria i Karol po raz pierwszy poznają również na żywo mojego brata Władka, jego żonę Bożenę i jej mamę Annę, Adama, Wiolettę i Marcela i Pawełka. Po przywitaniu, rozlokowujemy się u Adama na piętrze, tam mieszka z rodziną. Do dyspozycji mamy dwa pokoje. Kuchnia i łazienka wspólna. Brat z żoną i teściową mieszkają na parterze. Warunki wspaniałe. Wspólne posiłki przy wielkim stole w kuchni u Brata i bratowej na parterze. Tego dnia jemy razem obiad, są rozmowy i radość ze spotkania.
Jesteśmy w gospodarstwie rolnym, w którym są prace do wykonania. Czas żniw. Jest plantacja ogórków, które trzeba zebrać z pola (na szczęście tuż w obrębie zabudowań) i przygotować do sprzedaży następnego dnia. Obrządki przy zwierzętach. Jest bydło, kury itp. Do zbioru ogórków przyłączamy się i my. Dostajemy odpowiednie gumowce, rękawice i się udało. Wszyscy zadowoleni. Dla Wiktorii i Karola to coś nowego. Po wspólnej kolacji i długiej rozmowie z rodziną, czas na spanie. Przed snem informujemy gospodarzy, że jutro wcześnie rano chcemy iść na spacer, tzn. między godziną piątą a szóstą. Marcel i Pawełek deklarują, że idą z nami. Gospodarze o piątej rano robią obrządki przy zwierzętach, my w tym czasie będziemy spacerować i wdychać świeże powietrze. Plan zrobiony na następny dzień i miniony dzień pełen wrażeń zakończony, wszyscy zadowoleni. Dobranoc.
Dzień drugi 03.08.2021 r. Wstajemy już po piątej, toaleta poranna i lekkie śniadanie na naszym piętrze. Śniadanie robimy sami, każdy zabiera butelkę wody i wyruszamy na spacer. Chłopcy Marcelek i Pawełek już o piątej rano byli ubrani i gotowi do spaceru z nami.
Wychodzimy z domu. Poranek piękny, słoneczny, pola słonecznikowe, duże krople rosy na trawie. Marcel i Pawełek są naszymi przewodnikami. W rękach mają wiaderka plastikowe po serze, bo po drodze pod lasem możemy uzbierać jeżyny i tak było. Wiktoria robi zdjęcia pajęczyn z pająkami na trawie z rosą. Karol biega, a że jest sportowcem (bramkarz piłki ręcznej w Klubie TS ZEW Świebodzin), musi utrzymywać formę. Spacer trwa około dwóch godzin. Wszyscy zadowoleni i pytanie od Marcela i Pawełka, czy jutro też pójdziemy na spacer. Odpowiedź: tak. Po powrocie ze spaceru, czeka na nas drugie śniadanie na parterze u Brata i bratowej Bożeny, która nam je przygotowała. Wszyscy przy jednym dużym stole.
Przy stole planujemy dzień. Ja i Jadzia postanawiamy odwiedzić cmentarz,natomiast brat Władek oferuje, że będzie naszym kierowcą. Chciałam pokazać wnukom miejscowość Huszczę, w której jest kościół katolicki świętej Trójcy. W tym kościele byłam ochrzczona, przystąpiłam do Pierwszej Komunii Świętej przyjęłam Sakrament Bierzmowania. Z mojej wioski Mazanówki do Pierwszej Komunii Świętej przystąpiły wtedy tylko trzy dziewczyny, tzn. ja Lucyna , Sabina i Danuta. Tyle było osób z mojego rocznika. Po Komunii był wspólny poczęstunek na zewnątrz pod plebanią dla wszystkich dzieci z parafii przystępujących do Pierwszej Komunii. Do tego kościoła też chodziłam z całą grupą dzieci z Mazanówki na Mszę Świętą na boso przez łąki. Było to około dziewięć kilometrów. Bywało też, że Tato zaprzęgał konia do wozu i jechaliśmy do kościoła z całą rodziną wozem. Na placu kościelnym jest cmentarz, na którym spoczywają; moja rodzina i znajomi: mój Tato Władysław, dziadkowie, rodzice mojej Mamy: Agata i Jan, siostra mamy Józefa i jej syn Jan. Moje starsze siostry Teresa i Janina. Moja chrzestna Anna z Mazanówki. Brat zawiózł nas do Huszczy.
W drodze powrotnej zajeżdżamy do mojej rodzinnej wioski Mazanówki. Wiktoria i Karol widzą mój dom rodzinny, w którym się urodziłam i mieszkałam. Ten dom nie jest już naszą własnością, został sprzedany. Naprzeciw mojego domu stoi drewniana chatka, w której mieszkały dwie siostry Dominika i Stefka. Nie były zamężne. Miały dwie kozy. Ja chodziłam do nich na mleko kozie, często byłam zapraszana do nich. W czasie mojego dzieciństwa, były srogie i śnieżne zimy. Bywało tak, że ich chatka była zasypywana śniegiem po sam dach. Sąsiedzi musieli odśnieżać. Obie już dawno zmarły. Sąsiadka moich rodziców Józia Rozwadowska ma 83 lat jeszcze żyje. Odwiedzamy ją. Rozpoznaje mnie i moją siostrę Jadzię, bardzo się cieszy się z odwiedzin. W Mazanówce mieszka też Jadzia (córka mojej chrzestnej Anny) z mężem Kazimierzem. Udaje się z nimi spotkać i przedstawić im Wiktorię i Karola. Moi wnukowie widzą też budynek szkoły podstawowej, do której uczęszczałam. Do tej szkoły dojeżdżały dzieci z pobliskich wiosek, Bokinki Pańskiej i Żuków. Powrót do Lipinek na obiadprzygotowany przez Bożenę i Wiolettę (Wioletta pochodzi z Mazanówki). Po obiedzie wyjazd do Białej Podlaski, tam mieszka nasza koleżanka Marysia z Mazanówki, która nas zaprosiła do swojego domu.
Adam zawozi nas do Białej Podlaski swoim autem. Przed spotkaniem z Marysią proponuje nam zwiedzenie Zespołu Zamkowego Radziwiłłów w Białej. Miejsce wspaniałe, warto zobaczyć. Ponadto, spacer po centrum miasta i lody w Białej Podlasce, zwiedzanie Dworca Głównego PKP. Po obejrzeniu miasta spotkanie u Marysi na podwórku przed domem. Ostatni raz ją widziałam w dzieciństwie. Moja siostra Jadzia dłużej mieszkała w Mazanówce i razem dorastały. Marysia podejmuje nas super, jest dużo wspomnień i radości. To jest bardzo miłe spotkanie. Marysi i moi rodzice przyjaźnili się. Marysi rodzice również nie żyją.
Wracamy do Lipinek wieczorem. Kolacja w Lipinkach, rozmowy z rodziną. Plan na następny dzień, oczywiście poranny spacer w tym samym składzie. Po kolacji spanie. Dobranoc.
Dzień trzeci 04.08.2021 r. Wstajemy jak zwykle o tej samej porze rano. Poranna toaleta, śniadanie i dwugodzinny spacer w tym samym gronie. Poranki wspaniałe, słoneczne. Wracamy do domu na drugie śniadanie przy wspólnym stole. Około godziny dziesiątej przyjeżdża po nas swoim autem kuzynka Ala z Zalutynia. Ala zawozi nas do Horbowa na cmentarz, żeby odwiedzić groby mojej rodziny, gdzie spoczywają brat mojej Mamy Stefan ze swoją żoną Marią, mąż cioci Stasi Leon. Następnie jedziemy do Lachówki Małej w odwiedziny do cioci Stasi - siostry mojej Mamy. Ciocia mieszka sama i ma się dobrze. Ja też bywałam na wakacjach u cioci Stasi w Lachówce Małej, żeby się opiekować malutką Alą, bo ciocia i wujek pracowali przy żniwach. Wiktoria i Karol poznają kolejną rodzinę. Ciocia gości nas wspaniale, nawet ugotowała nam kapuśniaku! Jest smacznie i sympatycznie.
Ala zabiera nas do siebie do Zalutynia, jej mąż Grzegorz jest leśniczym i jesteśmy zaproszeni na obiad i grilla do leśniczówki, w której mieszkają. Zaproszona jest też kuzynka Wanda, córka Stefana i Marii z Lachówki Dużej. W ten sposób Wiktoria i Karol poznają całą żyjącą moją rodzinę ze wschodu. Gościmy tam do wieczora w dobrej atmosferze, zatopieniwe wspomnieniach z dzieciństwa. Przyjeżdża po nas Adam swoim autem. Tym kończy się kolejny dzień pełen wrażeń.
Dzień czwarty 05.08.2021 r.Rozpoczynamy kolejny dzień spacerem w składzie bez Jadzi, bo Jadzia z bratem Władkiem i Bożeną ich autem jadą do Sosnówki po sękacze, które mamy zabrać do domu. W Lipinkach nie ma żadnego sklepu. Ale jeździ tam samochód, który jest sklepem obwoźnym. Podczas naszego spaceru, samochód się zatrzymuje i możemy sobie kupić pieczywo, na jakie mamy ochotę oraz inne produkty, jogurty itp. Dla nas to też coś nowego. Kupujemy, każdy wybiera dla siebie. Drugie śniadanie przygotowane z naszych zakupów. Obiad w Lipinkach. Po obiedzie jedziemy. z Adamem jego autem do Kodnia nad Bugiem. Łapiemy okazję, która się nadarza: Adam jedzie tam po rozliczenia ze sprzedanego zboża. On załatwia interesy. My, natomiast, możemy zwiedzić Sanktuarium Matki Bożej Kodeńskiej, Kalwarię Kodeńską, ogrody Maryi. Te miejsca też budzą wspomnienia. Do Kodnia chodziłam w dzieciństwie z rodziną na pielgrzymki w okresie letnim.
Po powrocie z Kodnia: nauka jazdy ciągnikiem dla Wiktorii i Karola. We wcześniejszym okresie, w czasie wakacji, także moje dzieci Mirek i Kasia jeździli na wakacje do Mazanówki do dziadków i przy okazji odwiedzali swojego wujka Władka w Lipinkach. Władek też ich uczył jazdy na ciągniku, ale tym najmniejszym jaki posiadał. Tak jak przed laty moje dzieci, tak też teraz moje wnuki, mój brat uczy jak się jeździ ciągnikiem. W gospodarstwie Adama są trzy ciągniki. Władek mój brat obiecał Wiktorii i Karolowi próbę nauki jazdy tymi ciągnikami w towarzystwie Władka i Adama jako instruktorów. Jeżdżą w deszczu po podwórku. Ja biegam z aparatem foto, żeby zrobić zdjęcia. Radość kolejna.
Jeszcze popołudniowy krótki spacer po wsi Lipinki. Pakowanie bagaży do powrotu do domu. Ostatnia wspólna kolacja i ostatnie rozmowy rodzinne. Mieliśmy tydzień jak w raju, dużo pomidorów, ogórków, jajka z kurnika, owoców każdego dnia, wszystko z własnej uprawy i chowu. Wiktoria i Karol zadają pytanie: „Czy my tu jeszcze kiedyś przyjedziemy?”. Oczywiście zaproszenie od gospodarzy jest. Mam nadzieję, że chociaż część miejsc mojego dzieciństwa, które im pokazałam moje wnuki zapamiętają. To wszystko dzięki mojemu bratu z rodziną, Adamowi z rodziną i mojej kochanej siostrze Jadzi, że się zgodziła z nami pojechać. Dzięki Kuzynce Ali i jej mężowi i cioci Stasi. Czy będzie następny raz? Nie wiem. Bagaże spakowane, pożegnania ze wszystkimi, bo jutro rano Adam nas odwozi do Lublina na pociąg, który wyjeżdża o 6.50 rano. Idziemy spać. Dobranoc.
Dzień piąty 06.08.2021 r.Porannewczesne śniadanie, kanapki na podróż przygotowane poprzedniego dnia, zabrane z lodówki. Wracamy do domu. Jedziemy z Adamem do Lublina. Jesteśmy już w Lublinie, chwila oddechu, pożegnanie z Adamem i jedziemy pociągiem IC do Wrocławia przez Rzeszów, Kraków i Katowice, w Katowicach Jadzia wysiada, żeby dojechać do domu do Bielska Białej. My jedziemy do końca. Przesiadka we Wrocławiu na pociąg do Węglińca, gdzie czeka na nas mój Władek. Jedziemy autem do Iłowej do domu. Tak kończymy szczęśliwym powrotem cudowną podróż w doborowym towarzystwie z zachodu na wschód i ze wschodu na zachód Polski.
Teraz mamy rok 2022, jestem rok starsza. Opisywałam tę podróż i wspomnienia ożyły. Powróciły zapachy, których teraz nie ma. Zapach chleba, który Mama piekła raz w tygodniu z własnej mąki. Przy pieczeniu chleba w piecu chlebowym piekła również blachę ciasta z marchwi i buraków czerwonych oraz„tartuny” z tartych ziemniaków (jedzone na ciepło polane olejem lnianym, olej z własnego lnu, na zimno krojone w kostkę i podsmażane na patelni). Powrócił zapach papierówek (drzewo rosło pod domem, przy samym oknie).Znów poczułam zapach kwiatów z ogródka, które zaglądały do okien, np. malwy, wysokie żółte „bociany” itp.Zapach świeżego masła, które my, dzieci, pomagaliśmy ubijać ze śmietany w masielnicy). Zapach świeżego mleka tuż po wydojeniu krów, zapach siana, zbóż i zwierząt (koni, krów).
Podczas tej podróży dostrzegłam wiele zmian w rodzinnych stronach.Nasz dom rodzinny już nie jest naszym domem. Wielu ludzi, których pamiętam, już odeszło. Nie ma domu sąsiadów – Feli Piwoni i jej rodziców. Wszyscy nie żyją i są pochowani w Huszczy. W ich domu odbywały się Nabożeństwa Majowe. Nie ma remizy strażackiej, kuźni i kowala, mleczarni, nie ma też szkoły podstawowej, po której pozostały tylko budynek wykorzystany do innych celów. Nie ma też studni zżurawiem, z której braliśmy wodę. Niegdyś przed każdym domem były ławki, na których ludzie siadali i spotykali się z sąsiadami na pogawędki, dzisiaj ich brak. Jest dużo nowych budynków mieszkalnych i gospodarczych. Nie ma też sklepu, jest tylko sprzedaż obwoźna. Jest też nowo wybudowana Kaplica mszalna w 1984 r, która spełnia rolę kościoła, należy do parafii Trójcy Świętej w Huszczy. Nie do poznania są lasy. Urosły drzewa i krzaki. Czas robi swoje.
Także podróż jest teraz inna, nie do porównania (pomiędzy 1965 r a 2021). Dzisiaj poróżuje się wygodniej i krócej. Relacje międzyludzkie w czasie podróży są trochę inne. Dzisiaj ludzie są bardziej zamknięci w sobie, natomiast są odważniejsi, mają większą wiedzę, szczególnie młodzi ludzie.
Dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi tę podróż w ubiegłym roku odbyć. Moim wnukom Wiktorii i Karolowi. Przed wyjazdem myślałam, że biorę wnuki pod opiekę. Ale podczas podróży okazało się, że to nieprawda. To oni mną się opiekowali i byli czujni pod każdym względem. Dziękuję mojej całej rodzinie za gościnę i że mogłam się z nimi spotkać. Dziękuję mojemu mężowi Władkowi, że nas odwiózł do Węglińca na pociąg do Wrocławia a potem przyjechał nas z Węglińca odebrać.
Wyrazy podziękowań kieruję również do Izabeli Kaźmierczak-Kałużnej i Magdaleny Pokrzyńskiej z Uniwersytetu Zielonogórskiego. Tekst ten powstał w efekcie naszych spotkań w ramach kursu „Opowiem Wam historię…”.